Swego czasu byłem ciekaw, jak wygląda od wewnątrz fabryka braci Briggs. Nawet któregoś dnia zastanawiałem się, czy nie przekonać ochroniarza, by mnie choć na chwilę do środka wpuścił. Ostatecznie z tego pomysłu (przynajmniej na razie) zrezygnowałem. Mojej wyobraźni pomógł za to artykuł w Gazecie Mareckiego Stowarzyszenia Gospodarczego. Jego autor – Tadeusz Pasternak – posiłkując się raportem firmy konsultingowej opisuje, co może powstać w murach zaniedbanej fabryki. Może, bo takiej pewności nikt mieć nie może. Niestety, w poprzednim wpisie na blogu nie myliłem się, że chodzi o bardzo duże pieniądze. Nakłady na rewitalizację fabryki są szacowane na 50 mln zł, a pałacyku – 3 mln zł.
Mniejsza z tym. Ciekawszy jest opis tego, co może w murach fabryki Briggsów powstać. Otóż obiekt składa się z dwóch hal – małej i dużej. W tej pierwszej miałaby powstać kawiarnia i galeria, w tej drugiej – sala widowiskowo-koncertowa z balkonem, w której mogłoby się pomieścić 800 osób. Te części fabryki, które powstały po wojnie i – jak się domyślam – nie są dziś pod ochroną konserwatorską, zostałyby wyburzone. Z kolei w pałacyku, w którym dziś funkcjonuje gimnazjum, znalazłyby miejsce kawiarnia, sale: balowa, restauracyjna i konferencyjna oraz część hotelowa. Pięknie, prawda?
By ta wizja przybrała realny kształt, dziś (jest środa) uczyniono ogromny krok. Mareccy rajcowie pochylili się nad kwestią znalezienia prywatnego partnera, który pomógłby przywrócić dawny blask dziełom braci Briggs. Zielone światło zostało zapalone. I to jest ta dobra wiadomość. Z niecierpliwością będę wyczekiwać stosownego zaproszenia dla inwestorów. Nie sprawdziły się natomiast przewidywania, dotyczące ewentualnego podziału nieruchomości na dwie części. Część radnych proponowała, by – przynajmniej na razie – zająć się rewitalizacją wyłącznie fabryki, pozostawiając pałacyk w miejskich rękach. Wcześniej za takim wariantem opowiedziała się jedna z miejskich komisji. Ostatecznie – po burzliwej dyskusji – stanęło na tym, że miasto od razu szuka jednego partnera i do fabryki, i do pałacyku. Nie wiem, czy to do końca szczęśliwe rozwiązanie, ale jeśli są sygnały od inwestorów, że chcieliby dostać „dwa w jednym”, to może trzeba dać im szansę.
Pozostaje pytanie, czy pojawią się chętni do uczestniczenia w tym niezwykłym projekcie. Obserwuję z ciekawością różne większe przedsięwzięcia inwestycyjne – nazwijmy to – o charakterze historycznym. Wniosek? Łatwo nie jest. Weźmy taką sprzedaż zamku w Gniewie. Odbyły się już dwa przetargi. Bez skutku. Potencjalny inwestor (Polmlek, znany z serów Warmia), który chciał kupić krzyżacką warownię, twierdzi, że nie załatwił sobie w trudniejszych czasach finansowania transakcji. W tej sytuacji miasto spuściło z ceny (z 40 mln zł bodaj o połowę) i strony znów zasiądą do rozmów. Jest szansa, że w tym roku coś z tego wyjdzie. Również Sztum próbuje sprzedać krzyżacki zamek. Pojawił się podobno nawet chętny, ale nie załatwił sobie finansowania. W efekcie pierwszy przetarg zakończył się fiaskiem. Ciekawe, jak będzie u nas?
Tadeusz_1972