Otwarcie obwodnicy będzie mieć dla mnie słodko-gorzki smak. Zapytacie dlaczego? No przecież Aleja Piłsudskiego zostanie odkorkowana, a przejazd z jednego końca Marek na drugi zajmie kilka minut, a nie kilkadziesiąt. „Hej stary, przecież z Orychem i Ostaszem zorganizowaliście cukierkową akcję, budowa jest na ukończeniu, więc skąd ten gorzki smak? – zapytał znajomy, gdy podzieliłem się z nim swoją refleksją.
Gdy staraliśmy się o budowę obwodnicy, wiedzieliśmy, że będziemy chronieni ekranami akustycznymi. Wprawdzie nie takimi wysokimi jak na Trasie Toruńskiej, ale na całej długości trasy przez Marki. To dawało szansę, że ci, którzy będą mieszkać przy drodze, nie zginą w hałasie, wytwarzanym przez co najmniej 60 tys. pojazdów, pędzących co najmniej 100 km/h. Nadzieja prysła jak bańka mydlana. Gdy wybuchła afera z ekranami na trasie Warszawa Łódź, GDDKiA zaczęła redukować ich długość i wysokość. Ale nie na trasie do Łodzi, ale w Markach i to w terenie zurbanizowanym. Od początku wysyłaliśmy sygnały – zastanówcie się, to jest nie w porządku, nie możecie popadać ze skrajności w skrajność. Zbieraliśmy podpisy, pielgrzymowaliśmy do polityków, pisaliśmy pisma – trafiliśmy na beton. Ba, burmistrz napisał do resortu infrastruktury, że miasto będzie partycypować w budowie ekranów. I co? I nic.
Dlatego nie dziwię się determinacji mieszkańców okolic Szpitalnej, Szkolnej, Wojskiego, Pałacowej. To oni będę najbardziej narażeni na hałas z obwodnicy. Na początku kwietnia ustawili żywy ekran – w miejscu, gdzie nie będzie tych prawdziwych, w odległości kilkudziesięciu metrów od bloków zamieszkiwanych przez setki (o ile nie tysiące) osób. Informacja poszła w świat. Czy ktoś ją usłyszy? Czy zniknie w hałasie wytwarzanym przez tysiące TIRów jadących z i do Białegostoku… Dodajmy, ze chodzi o niewielkie pieniądze. Budowa obwodnicy to prawie 740 mln zł. Koszt uzupełnienia ekranów – 1,3 proc. tej kwoty.